Hej :)
Dzisiaj przychodzę do Was z pytaniem, które nurtuje mnie od dłuższego czasu, konkretnie "Czy wydanie ma znaczenie?". Odkryłam, że w pewnych kwestiach na pewno, przynajmniej dla mnie. Przykłady? Proszę bardzo:
1. Wydanie Gry o Tron. Moim marzeniem jest zebrać wszystkie części słynnej sagi Martina. Na co czekam, oczywiście oprócz dużego zastrzyku gotówki? Na wydanie wszystkich części w filmowych okładkach. Pierwsze polskie wydanie ma kiepskie okładki w porównaniu z tymi, które wyszły jako następne. Zdecydowanie ładniej będą wyglądać wizualnie, nawet już mam w oczach wyobraźni je wszystkie stojące na półce :))
2. Teraz jestem w trakcie lektury "Jane Eyre. Autobiografia" ("Dziwne losy Jane Eyre"). MG wydało ją bardzo ładnie, aż cieszy oko. Ale ale, czy byłaby to równie interesująca pozycja w wersji kieszonkowej? "Ogniem i mieczem" posiadam w dwóch wersjach: kieszonkowej oraz wydanej w twardej oprawie, wzbogacone kadrami z filmu (który uwielbiam). Wydanie "ładne" czytało się aż z chęcią, a wydania kieszonkowego nawet nie otworzyłam, jakoś mnie od siebie odpycha.
3. Inna sytuacja jest natomiast z Moccią, autorem m.in. "Amore 14", "Trzy metry nad niebem", "Tylko Ciebie chcę" itp. Nie jest dla mnie problemem, żeby skompletować sobie jego twórczość w wersji pocket, która jest dwukrotnie tańsza od wersji zwykłej. Ten autor jest dobry do czytania bez względu na okoliczności, więc myślę, że będzie mi towarzyszył podczas wyjazdów, podczas których wiadomo, że torba/walizka ma ograniczoną pojemność :)
Jak to jest u Was? Wydanie ma znaczenie, czy książka to książka, liczy się treść, a nie okładka? No i czy klasyka powinna być wydawana w wersji kieszonkowej? Jestem ogromnie ciekawa Waszego zdania :)