Tytuł: Port macierzysty
Autor: Nora Roberts
Wydawnictwo: Książnica
Liczba stron: 512
Źródło okładki: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/34201/port-macierzysty
Jeśli chodzi o Norę Roberts to od bardzo dawna miałam ochotę
na jakąś książkę tej autorki. Sama nie wiem czemu, ale często rezygnowałam z
przeczytania czegoś jej autorstwa, może przerażała mnie grubość powieści. W
końcu trafiłam na "Port macierzysty", który bardzo długo mnie odpychał,
ale w końcu przemogłam się i zaczęłam czytać.
Główną bohaterką jest Miranda Jones, która razem z bratem
prowadzi instytut zajmujący się sztuką. Pasją pani doktor jest renesans, więc
gdy tylko w rękach jej matki ląduje brąz z tego okresu postanawia dać go córce,
aby poddała go badaniom. Miranda zostaje jednak napadnięta, a jej wyjazd
przesuwa się o tydzień. Mimo opóźnienia dziewczyna rozpoczyna badania i
potwierdza autentyczność figurki. Niestety po kilku dniach okazuje się, że mimo
wcześniejszych opinii jest ona dobrze wykonanym falsyfikatem. W międzyczasie
Miranda poznaje Ryana Boldari, właściciela galerii sztuki, z którym bardzo
szybko połączą ją interesy i gorące uczucie. Razem muszą się zmierzyć z
problemami Andrewa z alkoholem, niechęcią matki do córki, niebezpieczeństwami
grożącymi Mirandzie i rodzinnymi tajemnicami.
Co od razu rzuciło mi się w oczy? Pierwsze 150 stron ciągnie
się jak flaki z olejem, czyta się to w bardzo wolnym tempie i tak trochę z musu
bo jak się zaczęło to wypadałoby skończyć i wyrobić swoje własne zdanie na ten
temat. Na szczęście im dalej w głąb akcji tym stawała się ona ciekawsza. Myślę
jednak, że autorka powinna się skupić albo na romansach albo na kryminałach,
gdyż łącząc te jakże różne rodzaje można uzyskać pewne nieporozumienie. Dla
mnie osobiście jest trochę kiepskim połączeniem rozmawiać o zbrodni lub
kradzieży, a za chwilę już się całować i szeptać czułe słówka. Niestety,
wyglądało to trochę sztucznie.
Jeśli chodzi o bohaterów to o wiele ciekawszą grupę od tych
głównych stanowią ci, którzy stoją na uboczu, jak rodzina Ryana, którą
polubiłam od pierwszego spotkania. Moją największą sympatię zyskała jednak
Annie McLean, przyjaciółka Andrewa. Fajnie, że w takim nieco snobistycznym
światku Jonesów znalazł się ktoś zupełnie odmienny, wzbudzający uśmiech swoją
obecnością.
Niestety, autorce odejmuję punkty za przynudzanie, odrobinę
sztuczności, przewidywalną akcję i niezbyt ciekawy całokształt. Raczej w
najbliższym czasie nie powrócę doi tej autorki, chyba, że jakaś jej powieść
będzie chwalona na portalach jako "największe dokonanie w twórczości Nory
Roberts" i nie będzie to romansidłem połączonym na siłę z kryminałem.
Moja ocena: 4/10
uuuu ale niska ocena nie czytałam też książki i raczej się to szybko nie zmieni.
OdpowiedzUsuńNajczęściej staram się znaleźć jakieś pozytywy nawet w słabej książce, niestety w tej było mało plusów. Co do autorki to dam jej jeszcze szansę ;)
Usuń