czwartek, 9 sierpnia 2012

Nora Roberts - Port macierzysty


Tytuł: Port macierzysty
Autor: Nora Roberts
Wydawnictwo: Książnica
Liczba stron: 512



Jeśli chodzi o Norę Roberts to od bardzo dawna miałam ochotę na jakąś książkę tej autorki. Sama nie wiem czemu, ale często rezygnowałam z przeczytania czegoś jej autorstwa, może przerażała mnie grubość powieści. W końcu trafiłam na "Port macierzysty", który bardzo długo mnie odpychał, ale w końcu przemogłam się i zaczęłam czytać.
Główną bohaterką jest Miranda Jones, która razem z bratem prowadzi instytut zajmujący się sztuką. Pasją pani doktor jest renesans, więc gdy tylko w rękach jej matki ląduje brąz z tego okresu postanawia dać go córce, aby poddała go badaniom. Miranda zostaje jednak napadnięta, a jej wyjazd przesuwa się o tydzień. Mimo opóźnienia dziewczyna rozpoczyna badania i potwierdza autentyczność figurki. Niestety po kilku dniach okazuje się, że mimo wcześniejszych opinii jest ona dobrze wykonanym falsyfikatem. W międzyczasie Miranda poznaje Ryana Boldari, właściciela galerii sztuki, z którym bardzo szybko połączą ją interesy i gorące uczucie. Razem muszą się zmierzyć z problemami Andrewa z alkoholem, niechęcią matki do córki, niebezpieczeństwami grożącymi Mirandzie i rodzinnymi tajemnicami.
Co od razu rzuciło mi się w oczy? Pierwsze 150 stron ciągnie się jak flaki z olejem, czyta się to w bardzo wolnym tempie i tak trochę z musu bo jak się zaczęło to wypadałoby skończyć i wyrobić swoje własne zdanie na ten temat. Na szczęście im dalej w głąb akcji tym stawała się ona ciekawsza. Myślę jednak, że autorka powinna się skupić albo na romansach albo na kryminałach, gdyż łącząc te jakże różne rodzaje można uzyskać pewne nieporozumienie. Dla mnie osobiście jest trochę kiepskim połączeniem rozmawiać o zbrodni lub kradzieży, a za chwilę już się całować i szeptać czułe słówka. Niestety, wyglądało to trochę sztucznie.
Jeśli chodzi o bohaterów to o wiele ciekawszą grupę od tych głównych stanowią ci, którzy stoją na uboczu, jak rodzina Ryana, którą polubiłam od pierwszego spotkania. Moją największą sympatię zyskała jednak Annie McLean, przyjaciółka Andrewa. Fajnie, że w takim nieco snobistycznym światku Jonesów znalazł się ktoś zupełnie odmienny, wzbudzający uśmiech swoją obecnością.
Niestety, autorce odejmuję punkty za przynudzanie, odrobinę sztuczności, przewidywalną akcję i niezbyt ciekawy całokształt. Raczej w najbliższym czasie nie powrócę doi tej autorki, chyba, że jakaś jej powieść będzie chwalona na portalach jako "największe dokonanie w twórczości Nory Roberts" i nie będzie to romansidłem połączonym na siłę z kryminałem.
Moja ocena: 4/10

2 komentarze:

  1. uuuu ale niska ocena nie czytałam też książki i raczej się to szybko nie zmieni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najczęściej staram się znaleźć jakieś pozytywy nawet w słabej książce, niestety w tej było mało plusów. Co do autorki to dam jej jeszcze szansę ;)

      Usuń

Zostaw tutaj ślad swojej obecności, z chęcią przeczytam i odpowiem na Twój komentarz :). Coś Ci się nie podoba lub z czymś się nie zgadzasz? Napisz mi o tym. Anonimie, podpisz się